Recenzje
Henryka Sytnera Wakacje na Dwóch Kółkach
Henryk Sytner to niewątpliwie człowiek o niezwykle bogatym wachlarzu doświadczeń, związanych z turystyką, podróżami i sportem – przede wszystkim zaś kolarstwem. Na co dzień możemy usłyszeć go w radiowej Trójce, gdzie zajmuje się – a jakże – zarówno sportem, jak i turystyką, okrojoną na szeroką, patentowanie osobliwą skalę, a jego audycje i rozmówki, niejednokrotnie zaczerpują pełnymi garściami z wcale ciekawych i niecodziennych wspomnień dziennikarza. To właśnie dzięki jego wytrwałości i nieustępliwości konkurs-akcja „Wakacje na dwóch kółkach" trwają nieprzerwanie od 1970 roku, pozwalając uczestnikom w zdrowy i aktywny sposób zmierzyć niezwykłe regiony świata. A teraz – razem z Robb'em – spisał swoje doświadczenia, przeżycia i całą historię tej wspaniałej akcji.
Fizyczna aktywność młodzieży w obecnych czasach pozostawia wiele do życzenia. Wszędobylskie gry komputerowe (nie zawsze złe, ale wszystko w jakimś stopniu należy ograniczać), bezmiar kanałów tematycznych – głównie rozrywkowych – oraz cała masa internetowego fast fooda, skutecznie odstręcza sportowe rozrywki w czasie wolnym, czyniąc je tym samym mniej atrakcyjnymi i o wiele cięższymi do zrealizowania. Niemniej jednak, akcje typu „Wakacje na dwóch kółkach" niezmiernie cenię, nie tylko pomagają nastolatkom zwiedzić kawałek świata, odetchnąć pełną piersią świeżym powietrzem, ale także zmienić nieco tryb swojego życia, a również umożliwić im w dość profesjonalny sposób rowerową podróż, która może okazać się równie zaskakująca co nieprzewidziana.
Wakacje na dwóch kółkach to opowieść o tym co sprawiło, że taki konkurs w ogóle się narodził, co sprawiło, iż tak nietypowy pomysł na konkurs wykiełkował, a summa summarum doszedł do realizacji i rozpoczęcia nieprzerwanej akcji, porywającej całe rzesze młodych interesantów, w których dopiero zaczęła się rodzić pasja do jazdy rowerowej. Ruszając kartkami książki, poznajemy akcję od kuchni, jej przebieg, pozornie zwyczajne przygody i całą jej niezwykłość, jak również poznać zalążek zwiedzonych przezeń lokacji. Natomiast wszystko okraszone zdjęciowymi dodatkami, które zobrazowują czytelnikom istotę sprawy.
Co tyczy się zaś sprawie składu, narracji i strony wizualnej, można przyznać, że wszystko zostało zrobione w stosunkowo subtelny, nieprzesadny, a wręcz skromny sposób – pominąwszy wnętrze, tudzież bonusowe fotografie. Autor(zy) postarali się, aby cała historia nie została spłycona, nazbyt opisowa i pozbawiona wszelakich powierzchowności godnych prawdziwej powieści. Zabieg jaki zastosowali twórcy sprawił, że książkę czyta się niemal jak opowiadanie – co nomen omen – przyczynia się do przyrównania, że cała treść łączy się w takie specyficzne opowiadanie. Jednak książka notabene w pełni spełniła swoją rolę, nie tyle pokazują odbiorcy wszechstronność całości, ale też zaprezentowała czym w zasadzie jest kultura sportowa, kolarstwo pod innym kątem – dokumentalnie niezawodowym – oraz pełnię pasji, którą pan Henryk potrafił się dzielić – a wręcz zarażać – z innymi. Szczególnie, że zdecydowaną większość tych „innych" stanowiła młodzież. I może to nie żadne wybitnie doskonale dzieło literackie, jednak jakkolwiek nie spojrzeć na nie, zawsze prezentuje nam zachwycającą akcję, która sprawiła, że nasz kraj mimo wszelakich przeszkód, nie upadla się całkowicie.
Fizyczna aktywność młodzieży w obecnych czasach pozostawia wiele do życzenia. Wszędobylskie gry komputerowe (nie zawsze złe, ale wszystko w jakimś stopniu należy ograniczać), bezmiar kanałów tematycznych – głównie rozrywkowych – oraz cała masa internetowego fast fooda, skutecznie odstręcza sportowe rozrywki w czasie wolnym, czyniąc je tym samym mniej atrakcyjnymi i o wiele cięższymi do zrealizowania. Niemniej jednak, akcje typu „Wakacje na dwóch kółkach" niezmiernie cenię, nie tylko pomagają nastolatkom zwiedzić kawałek świata, odetchnąć pełną piersią świeżym powietrzem, ale także zmienić nieco tryb swojego życia, a również umożliwić im w dość profesjonalny sposób rowerową podróż, która może okazać się równie zaskakująca co nieprzewidziana.
Wakacje na dwóch kółkach to opowieść o tym co sprawiło, że taki konkurs w ogóle się narodził, co sprawiło, iż tak nietypowy pomysł na konkurs wykiełkował, a summa summarum doszedł do realizacji i rozpoczęcia nieprzerwanej akcji, porywającej całe rzesze młodych interesantów, w których dopiero zaczęła się rodzić pasja do jazdy rowerowej. Ruszając kartkami książki, poznajemy akcję od kuchni, jej przebieg, pozornie zwyczajne przygody i całą jej niezwykłość, jak również poznać zalążek zwiedzonych przezeń lokacji. Natomiast wszystko okraszone zdjęciowymi dodatkami, które zobrazowują czytelnikom istotę sprawy.
Co tyczy się zaś sprawie składu, narracji i strony wizualnej, można przyznać, że wszystko zostało zrobione w stosunkowo subtelny, nieprzesadny, a wręcz skromny sposób – pominąwszy wnętrze, tudzież bonusowe fotografie. Autor(zy) postarali się, aby cała historia nie została spłycona, nazbyt opisowa i pozbawiona wszelakich powierzchowności godnych prawdziwej powieści. Zabieg jaki zastosowali twórcy sprawił, że książkę czyta się niemal jak opowiadanie – co nomen omen – przyczynia się do przyrównania, że cała treść łączy się w takie specyficzne opowiadanie. Jednak książka notabene w pełni spełniła swoją rolę, nie tyle pokazują odbiorcy wszechstronność całości, ale też zaprezentowała czym w zasadzie jest kultura sportowa, kolarstwo pod innym kątem – dokumentalnie niezawodowym – oraz pełnię pasji, którą pan Henryk potrafił się dzielić – a wręcz zarażać – z innymi. Szczególnie, że zdecydowaną większość tych „innych" stanowiła młodzież. I może to nie żadne wybitnie doskonale dzieło literackie, jednak jakkolwiek nie spojrzeć na nie, zawsze prezentuje nam zachwycającą akcję, która sprawiła, że nasz kraj mimo wszelakich przeszkód, nie upadla się całkowicie.
Sztukater.pl Asertyslem
Henryka Sytnera Wakacje na Dwóch Kółkach
O tym dlaczego warto sięgać po pozycje "nie dla mnie": "Henryka Sytnera Wakacje na dwóch kółkach"
Początkowo nie byłam w stanie zrozumieć idei przyświecającej powstaniu książki, a do niej samej zabierałam się jak pies do jeża. Z jednej strony jest to kwestia niewiedzy. Z innej – oczekiwań czy też ich braku. Podczas przewracania kartek szybko zmieniłam o tej pozycji zdanie. Sądzę nawet, że podobnych tytułów powinno powstawać więcej.
Niezwykle trudno w jednym słowie przedstawić, o czym dokładnie pisze autor książki Henryka Sytnera Wakacje na dwóch kółkach. Można pomyśleć, że tytuł mówi wszystko. Byłoby to jednak zbyt wielkim uogólnieniem. Z całą pewnością jest to przebieżka przez kolejne lata konkursu – dziecka pana Henryka. Swoista kronika ukazująca niemal 45 lat. Wiele w tym czasie się zmieniło: zarówno w sensie politycznym jak i w podejściu laureatów do wygranej. Ale za to zaparcie twórcy radiowego dorocznego rajdu powinno być drogowskazem dla wielu.
Książka wydawnictwa Bezdroża nie zamyka się w jednym gatunku. Czytelnik znajdzie w niej nutę biograficzną, elementy literatury podróżniczej, a także tzw. pisanie o tworzeniu, czyli fragmenty mówiące o tym, jak Robert Maciąg zabierał się do szukania informacji o kolejnych laureatach. Ale jest to także – a może przede wszystkim – świetne porównanie dwóch różnych światów. Może nie jest to publicystyka pierwszej klasy, ale jest za to napisana w sposób przystępny i przez to rewelacyjnie oddający ducha lat 80., 90., czy nam współczesnych. Autor porównuje i tym samym świetnie uświadamia, że pośród tak wielu zmian zachodzących w otoczeniu, niektóre sprawy mogą funkcjonować tak samo.
Robert Maciąg na pewno jest znany fanom literatury podróżniczej. Zapalony fan dwóch kółek. Rowerem przejechał Kambodżę, Indie, Chiny i wiele więcej. Któż jak nie on mógłby postarać się przedstawić historię Trójkowego konkursu?
Henryk Sytner to dla odmiany zupełnie inna broszka. Współczesna młodzież ma prawo go nie znać. A tymczasem dla wielu stał się bohaterem: przeniósł niemal fantastyczny (wówczas) pomysł wyjazdu zagranicę do rzeczywistości. Pokazał, że Polak potrafi. W ten sposób w roku 1970 wraz z nim wyjechała pierwsza grupa. Do egzotycznego NRD. Młodzi ludzie pokonywali kolejne rowerowe kilometry pomimo przeszkód w postaci przepustek, pozwoleń, kontroli drogowych i godziny milicyjnej. Spanie na dziko w namiocie było wykroczeniem. Podróż do innego województwa bez przepustki byłą niemożliwa, chyba że ktoś wybrał leśną drogę, ale złapany bez przepustki popełniał kolejne wykroczenie. Nikomu nie było łatwo. Niektórzy bali się tak bardzo, że nie wychodzili z domu, jeżeli nie musieli. Co innego dzieciaki na wsi. Dla nich cała ta sytuacja z wojskiem i milicją była czymś, co oglądało się w telewizji. Przecież u nich nie stał czołg i nie pilnował porządku. To działo się w miastach. [1]
Nie był to konkurs z rodzaju tych banalnych. Nie wystarczyło wysłać SMSa. Trzeba było mocno się postarać. Henryk szukał młodzieży z niewielkich miasteczek, bez doświadczenia i z wielkimi ambicjami. To właśnie dla nich był ten konkurs, a ludzie z PTTK byli przy nich zawodowcami. [2] Mieli oni za zadanie przygotować kronikę z wyprawy rowerowej. Wygrywały te najlepsze. Niekoniecznie pod względem treści – czasami wystarczył bardzo dobry pomysł, pozwalający wyróżnić się w tłumie.
Do Trójki trzeba było być wychowanym i mieć do niej serce. O ile na początku lat 90. była motywatorem, a zagraniczny wyjazd wisienką na konkursowym torcie, o tyle pod koniec tej dekady wszystko zaczęło się gwałtownie zmieniać. [3] Przyznam się bez bicia, dla mnie książka była w pewnym stopniu taką samą egzotyką, jak wyjazd poza Polskę dla pierwszych laureatów. W moim domu nigdy Trójki się nie słuchało. Choć mam prawo pamiętać czasy PRLu. Henryk Sytner do niedawna był dla mnie znakiem zapytania. Potraktujcie to jako dowód na to, że książka może okazać się bardzo interesująca dla osób, które nie urodziły się w tamtych latach. Publikacja tym samym okaże się ilustracją czasów młodości naszych rodziców. Obrazkiem o zupełnie innym wydźwięku. Dla kogoś, kto dziś ma nie więcej niż 30 lat, ich reakcja (…) może się wydawać naiwna i nawet śmieszna, ale tacy właśnie byliśmy. Zauroczeni kolorami i wszystkim, co zachodnie. Sami znaliśmy ten świat ze sklepów Pewex i z paczek od rodziny mieszkającej na Zachodzie. [4] Cudownie było wejść w ten świat trudów podróży i doświadczania prawie niemożliwego. Początkowe poznawania państw bloku socjalistycznego, by później wytyczać kolejne granice.
Pomiędzy wspomnienia, anegdoty czy wypowiedzi kolejnych pokoleń wpleciono wiele ilustracji. Znajdzie się tutaj miejsce na pocztówki, telegramy, archiwalne zdjęcia z kolejnych wypraw. Fragmenty pamiętnika czy zdjęcia z sesji dla sponsorów. Opisy kolejnych przeżyć, chwil lepszych i gorszych. (…) napoje marki Schweppes. Smak Zachodu. W dodatku za darmo. Dla dzieciaków to był Pewex w przestworzach. Nawet oliwki podawane do kolacji, choć nikomu nie smakowały, były wyśmienite. [5]
Dla starszego czytelnika książka będzie nostalgicznym (mniej lub bardziej) powrotem w lata młodości. Gdy granice były zamknięte, wyjazd z Henrykiem był szczytem marzeń. Każdy, kto wyjeżdżał pierwszy raz, był szalenie wdzięczny. Każdy czuł się wyróżniony, a cała ta wdzięczność spływała na Henryka jako na tego, który fizycznie zabierał młodzież za granicę. Tymczasem dla młodzieży lat 90. wszystko zdążyło się już zmienić. Sklepy były pełne kolorów, a Europa stała się całkiem bliska. [6] Dla tych nieco młodszych miłym wspomnieniem. W czasach, gdy każde zdjęcie było na wagę złota, bo w każdej chwili mogła się skończyć klisza, a na nową nie było pomiędzy, Włochy były dla nich tak cudowne, że robili rolkę za rolką. [7] Dla najmłodszych być może pozostanie motywacją. Do przemierzania świata na rowerze, do słuchania Trójki, do udziału w konkursie. Wreszcie: pretekstem do rozmowy o czasach nieznanych, których nie mają prawa pamiętać. Polecam ją wszystkim grupom wiekowym, bo każdy jest w stanie odnaleźć w niej coś dla siebie.
Początkowo nie byłam w stanie zrozumieć idei przyświecającej powstaniu książki, a do niej samej zabierałam się jak pies do jeża. Z jednej strony jest to kwestia niewiedzy. Z innej – oczekiwań czy też ich braku. Podczas przewracania kartek szybko zmieniłam o tej pozycji zdanie. Sądzę nawet, że podobnych tytułów powinno powstawać więcej.
Niezwykle trudno w jednym słowie przedstawić, o czym dokładnie pisze autor książki Henryka Sytnera Wakacje na dwóch kółkach. Można pomyśleć, że tytuł mówi wszystko. Byłoby to jednak zbyt wielkim uogólnieniem. Z całą pewnością jest to przebieżka przez kolejne lata konkursu – dziecka pana Henryka. Swoista kronika ukazująca niemal 45 lat. Wiele w tym czasie się zmieniło: zarówno w sensie politycznym jak i w podejściu laureatów do wygranej. Ale za to zaparcie twórcy radiowego dorocznego rajdu powinno być drogowskazem dla wielu.
Książka wydawnictwa Bezdroża nie zamyka się w jednym gatunku. Czytelnik znajdzie w niej nutę biograficzną, elementy literatury podróżniczej, a także tzw. pisanie o tworzeniu, czyli fragmenty mówiące o tym, jak Robert Maciąg zabierał się do szukania informacji o kolejnych laureatach. Ale jest to także – a może przede wszystkim – świetne porównanie dwóch różnych światów. Może nie jest to publicystyka pierwszej klasy, ale jest za to napisana w sposób przystępny i przez to rewelacyjnie oddający ducha lat 80., 90., czy nam współczesnych. Autor porównuje i tym samym świetnie uświadamia, że pośród tak wielu zmian zachodzących w otoczeniu, niektóre sprawy mogą funkcjonować tak samo.
Robert Maciąg na pewno jest znany fanom literatury podróżniczej. Zapalony fan dwóch kółek. Rowerem przejechał Kambodżę, Indie, Chiny i wiele więcej. Któż jak nie on mógłby postarać się przedstawić historię Trójkowego konkursu?
Henryk Sytner to dla odmiany zupełnie inna broszka. Współczesna młodzież ma prawo go nie znać. A tymczasem dla wielu stał się bohaterem: przeniósł niemal fantastyczny (wówczas) pomysł wyjazdu zagranicę do rzeczywistości. Pokazał, że Polak potrafi. W ten sposób w roku 1970 wraz z nim wyjechała pierwsza grupa. Do egzotycznego NRD. Młodzi ludzie pokonywali kolejne rowerowe kilometry pomimo przeszkód w postaci przepustek, pozwoleń, kontroli drogowych i godziny milicyjnej. Spanie na dziko w namiocie było wykroczeniem. Podróż do innego województwa bez przepustki byłą niemożliwa, chyba że ktoś wybrał leśną drogę, ale złapany bez przepustki popełniał kolejne wykroczenie. Nikomu nie było łatwo. Niektórzy bali się tak bardzo, że nie wychodzili z domu, jeżeli nie musieli. Co innego dzieciaki na wsi. Dla nich cała ta sytuacja z wojskiem i milicją była czymś, co oglądało się w telewizji. Przecież u nich nie stał czołg i nie pilnował porządku. To działo się w miastach. [1]
Nie był to konkurs z rodzaju tych banalnych. Nie wystarczyło wysłać SMSa. Trzeba było mocno się postarać. Henryk szukał młodzieży z niewielkich miasteczek, bez doświadczenia i z wielkimi ambicjami. To właśnie dla nich był ten konkurs, a ludzie z PTTK byli przy nich zawodowcami. [2] Mieli oni za zadanie przygotować kronikę z wyprawy rowerowej. Wygrywały te najlepsze. Niekoniecznie pod względem treści – czasami wystarczył bardzo dobry pomysł, pozwalający wyróżnić się w tłumie.
Do Trójki trzeba było być wychowanym i mieć do niej serce. O ile na początku lat 90. była motywatorem, a zagraniczny wyjazd wisienką na konkursowym torcie, o tyle pod koniec tej dekady wszystko zaczęło się gwałtownie zmieniać. [3] Przyznam się bez bicia, dla mnie książka była w pewnym stopniu taką samą egzotyką, jak wyjazd poza Polskę dla pierwszych laureatów. W moim domu nigdy Trójki się nie słuchało. Choć mam prawo pamiętać czasy PRLu. Henryk Sytner do niedawna był dla mnie znakiem zapytania. Potraktujcie to jako dowód na to, że książka może okazać się bardzo interesująca dla osób, które nie urodziły się w tamtych latach. Publikacja tym samym okaże się ilustracją czasów młodości naszych rodziców. Obrazkiem o zupełnie innym wydźwięku. Dla kogoś, kto dziś ma nie więcej niż 30 lat, ich reakcja (…) może się wydawać naiwna i nawet śmieszna, ale tacy właśnie byliśmy. Zauroczeni kolorami i wszystkim, co zachodnie. Sami znaliśmy ten świat ze sklepów Pewex i z paczek od rodziny mieszkającej na Zachodzie. [4] Cudownie było wejść w ten świat trudów podróży i doświadczania prawie niemożliwego. Początkowe poznawania państw bloku socjalistycznego, by później wytyczać kolejne granice.
Pomiędzy wspomnienia, anegdoty czy wypowiedzi kolejnych pokoleń wpleciono wiele ilustracji. Znajdzie się tutaj miejsce na pocztówki, telegramy, archiwalne zdjęcia z kolejnych wypraw. Fragmenty pamiętnika czy zdjęcia z sesji dla sponsorów. Opisy kolejnych przeżyć, chwil lepszych i gorszych. (…) napoje marki Schweppes. Smak Zachodu. W dodatku za darmo. Dla dzieciaków to był Pewex w przestworzach. Nawet oliwki podawane do kolacji, choć nikomu nie smakowały, były wyśmienite. [5]
Dla starszego czytelnika książka będzie nostalgicznym (mniej lub bardziej) powrotem w lata młodości. Gdy granice były zamknięte, wyjazd z Henrykiem był szczytem marzeń. Każdy, kto wyjeżdżał pierwszy raz, był szalenie wdzięczny. Każdy czuł się wyróżniony, a cała ta wdzięczność spływała na Henryka jako na tego, który fizycznie zabierał młodzież za granicę. Tymczasem dla młodzieży lat 90. wszystko zdążyło się już zmienić. Sklepy były pełne kolorów, a Europa stała się całkiem bliska. [6] Dla tych nieco młodszych miłym wspomnieniem. W czasach, gdy każde zdjęcie było na wagę złota, bo w każdej chwili mogła się skończyć klisza, a na nową nie było pomiędzy, Włochy były dla nich tak cudowne, że robili rolkę za rolką. [7] Dla najmłodszych być może pozostanie motywacją. Do przemierzania świata na rowerze, do słuchania Trójki, do udziału w konkursie. Wreszcie: pretekstem do rozmowy o czasach nieznanych, których nie mają prawa pamiętać. Polecam ją wszystkim grupom wiekowym, bo każdy jest w stanie odnaleźć w niej coś dla siebie.
swiatwslowachiobrazach.blogspot.com Joanna Kulik, 2014-07-29
Henryka Sytnera Wakacje na Dwóch Kółkach
Co łączy „Tysiąc szklanek herbaty. Spotkania na Jedwabnym szlaku” i „Henryka Sytnera Wakacje na dwóch kółkach”? Obie są autorstwa Roberta „Robba” Maciąga. Z pierwszą z nich odbyłam fascynującą książkowo- rowerową podróż historycznym Jedwabnym Szlakiem, z drugą – sentymentalną podróż w czas mojego dzieciństwa i dorastania, w czas, gdy ulice miast, miasteczek i wsie pustoszały, a kto żyw zasiadał przed radiowym odbiornikiem, by w napięciu śledzić zmagania kolarzy w Wyścigu Pokoju. Polska w tamtych czasach była kolarską potęgą, toteż na fali niewiarygodnej popularności i sukcesów Szurkowskiego, Szozdy i innych – jak pisze „Robb” Maciąg – „niemal każdy na rowerze jeździł lub o rowerze marzył.”
Na tej samej fali popularności JEDEN człowiek wymyślił i realizuje nieprzerwanie od 44 lat największy masowy konkurs w historii Polski, w którym wzięły już udział tysiące uczestników (np. w 1975 r.- 10.000, a rok wcześniej – 9.000 uczestników!). Konkurs zresztą „dorobił” się 530 laureatów.
Wakacje na dwóch kółkach- bo tak brzmi jego nazwa – tym razem adresowany był nie do zawodowców, lecz amatorów – młodych ludzi z maleńkich miasteczek i wsi, bez doświadczenia, jak pisze Maciąg, za to z wielkimi ambicjami.
Wakacje na dwóch kółkach od dawna już warte były tego, by sięgnąć do coraz odleglejszych jego początków i ocalić je od przemijania, by odszukać choć część z przeszło półtysięcznej „armii” zwycięzców, z których najstarsi dobiegają dziś...sześćdziesiątki! I by wreszcie przedstawić Bohatera Nr 1 – HENRYKA SYTNERA, który od 1962 roku nieprzerwanie pracuje w Polskim Radiu popularyzując zdrowy tryb życia i Wakacje na dwóch kółkach.
Zadania tego podjął się Robert „Robb” Maciąg - podróżnik i zapalony rowerzysta, który poznaje świat z siodełka. Czytając jego obecną książkę odnoszę wrażenie, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, na co się porywa i z czym przyjdzie mu się mierzyć. Tym większa więc wdzięczność, że 12- miesięczna praca przyniosła tak obfity i dojrzały plon. Maciąg przekopuje się przez sterty prasy ( brawo biblioteki, które ocaliły stare roczniki gazet i czasopism!), czyta niemal od deski do deski, by spośród mnogości informacji wyłowić te, które go interesują. Szuka na Naszej Klasie i innych forach internetowych zwycięzców i tak oto w wyniku mozolnej - jak sam pisze – detektywistycznej pracy – powstaje w końcu katalog miejsc, zdarzeń i laureatów.
Kontakt zwłaszcza z tymi najdawniejszymi jest dla Autora nagrodą za włożony trud, okazuje się bowiem, że laureaci sprzed 20 i 30 lat pamiętają więcej niż ci najmłodsi! Reportaże z kolejnych wyjazdów utrwalone na wciąż przechowywanych szpulowych taśmach magnetofonowych, fotografie, „wiecznie żywe wspomnienia” w postaci dyplomów, koszulki, spodenki, które przetrwały w szafach i szufladach od lat osiemdziesiątych! Maciąg pisze: „Bez laureatów, ich pamięci i ogromnej radości z powstawania książki nigdy niczego bym nie napisał”.
Autor nie tylko śledzi dalsze losy laureatów Wakacji na dwóch kółkach, lecz sprawdza też, jak tamta nagroda odmieniła ich życie.
Popedałowałam wraz z laureatami w czasy pierwszych konkursów i wyjazdów, w…miniony wiek, w lata mej młodości!:) Młody Czytelniku, czy potrafisz sobie wyobrazić, że w tamtych czasach nie było sms-ów ani meili, ale były pocztówki! Nikt nie miał w szufladzie paszportu, a i o Europie bez granic nikt nawet nie marzył, toteż Bułgaria, gdzie pierwsi laureaci Wakacji na dwóch kółkach jechali w nagrodę, była dla nich „tak egzotyczna jak dziś Tajlandia. Była dalekim krajem nieznanym”. ( wszystkie cytaty – z książki).
Pierwszy lot samolotem, pierwszy wyjazd za granicę, zdjęcia pstrykane NIE w ilościach hurtowych, skoro rolka filmu zawierała raptem..36 klatek! Z rozrzewnieniem czytam, jak jeden z uczestników przywiózł z wyprawy do Bułgarii…arbuz, by obdzielić tym nieznanym wówczas owocem całą klasę!
Maciąg pisze: „Bez Henryka Wakacje na dwóch kółkach nigdy by nie zaistniały, ale bez laureatów Henryk nie miałby z kim jeździć”, a ja po lekturze książki dodałabym jeszcze TRZECIEGO jej bohatera. To rodzice młodych uczestników konkursowych zmagań, którzy swym pociechom zaszczepili miłość do radiowej Trójki. Wielu uczestników i laureatów konkursu pochodzi z domów, gdzie „słuchanie Trójki było czymś naturalnym i już od małego słuchało się relacji Henryka Sytnera z kolejnych wyjazdów.” Nie dziwi więc, gdy czytamy, że jednym ze zwycięzców w 2006 roku został chłopak, którego tata wygrał 26 lat wcześniej! Inną laureatką została dziewczyna (2006 r.), której mama znalazła się w zwycięskiej trzynastce 22 lata przed nią ( rok 1980). Dwa lata po mamie w nagrodę z Henrykiem pojechali: kuzyn i kuzynka i tylko tacie się nie poszczęściło, bo choć startował, jego praca nie znalazła się w gronie nagrodzonych. Maciąg pisze: „Połowa laureatów to jedna wielka rodzina – dosłownie lub na poziomie koleżeńsko – przyjacielskim”, a dowodem tych słów – wcale nierzadkie małżeństwa byłych laureatów, których potomkowie – jak już napisałam – także startowali w konkursie i też zostawali jego laureatami.
Robert „Robb” Maciąg sumuje rok swej pracy słowami, że pisanie tej książki było fajną zabawą. Dla mnie – jej czytanie też. : )Dziękuję Autorowi za mrówczą pracę, dzięki której powstała książka ocalająca od zapomnienia Ważny Czas, Ważne Zdarzenia, a przede wszystkim - WAŻNEGO CZŁOWIEKA, któremu życzę, by spełniło się Jego kolejne marzenie o japońskich tym razem Wakacjach na dwóch kółkach i wieszczę, że do nieba Henryk Sytner pójdzie nie pieszo, lecz wjedzie z wigorem Mu właściwym na ukochanych dwóch kółkach!: )
Kończę, bo za chwilę 15.05 – pora zatem włączyć program III PR i wysłuchać codziennej audycji pana Henryka.
Na tej samej fali popularności JEDEN człowiek wymyślił i realizuje nieprzerwanie od 44 lat największy masowy konkurs w historii Polski, w którym wzięły już udział tysiące uczestników (np. w 1975 r.- 10.000, a rok wcześniej – 9.000 uczestników!). Konkurs zresztą „dorobił” się 530 laureatów.
Wakacje na dwóch kółkach- bo tak brzmi jego nazwa – tym razem adresowany był nie do zawodowców, lecz amatorów – młodych ludzi z maleńkich miasteczek i wsi, bez doświadczenia, jak pisze Maciąg, za to z wielkimi ambicjami.
Wakacje na dwóch kółkach od dawna już warte były tego, by sięgnąć do coraz odleglejszych jego początków i ocalić je od przemijania, by odszukać choć część z przeszło półtysięcznej „armii” zwycięzców, z których najstarsi dobiegają dziś...sześćdziesiątki! I by wreszcie przedstawić Bohatera Nr 1 – HENRYKA SYTNERA, który od 1962 roku nieprzerwanie pracuje w Polskim Radiu popularyzując zdrowy tryb życia i Wakacje na dwóch kółkach.
Zadania tego podjął się Robert „Robb” Maciąg - podróżnik i zapalony rowerzysta, który poznaje świat z siodełka. Czytając jego obecną książkę odnoszę wrażenie, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, na co się porywa i z czym przyjdzie mu się mierzyć. Tym większa więc wdzięczność, że 12- miesięczna praca przyniosła tak obfity i dojrzały plon. Maciąg przekopuje się przez sterty prasy ( brawo biblioteki, które ocaliły stare roczniki gazet i czasopism!), czyta niemal od deski do deski, by spośród mnogości informacji wyłowić te, które go interesują. Szuka na Naszej Klasie i innych forach internetowych zwycięzców i tak oto w wyniku mozolnej - jak sam pisze – detektywistycznej pracy – powstaje w końcu katalog miejsc, zdarzeń i laureatów.
Kontakt zwłaszcza z tymi najdawniejszymi jest dla Autora nagrodą za włożony trud, okazuje się bowiem, że laureaci sprzed 20 i 30 lat pamiętają więcej niż ci najmłodsi! Reportaże z kolejnych wyjazdów utrwalone na wciąż przechowywanych szpulowych taśmach magnetofonowych, fotografie, „wiecznie żywe wspomnienia” w postaci dyplomów, koszulki, spodenki, które przetrwały w szafach i szufladach od lat osiemdziesiątych! Maciąg pisze: „Bez laureatów, ich pamięci i ogromnej radości z powstawania książki nigdy niczego bym nie napisał”.
Autor nie tylko śledzi dalsze losy laureatów Wakacji na dwóch kółkach, lecz sprawdza też, jak tamta nagroda odmieniła ich życie.
Popedałowałam wraz z laureatami w czasy pierwszych konkursów i wyjazdów, w…miniony wiek, w lata mej młodości!:) Młody Czytelniku, czy potrafisz sobie wyobrazić, że w tamtych czasach nie było sms-ów ani meili, ale były pocztówki! Nikt nie miał w szufladzie paszportu, a i o Europie bez granic nikt nawet nie marzył, toteż Bułgaria, gdzie pierwsi laureaci Wakacji na dwóch kółkach jechali w nagrodę, była dla nich „tak egzotyczna jak dziś Tajlandia. Była dalekim krajem nieznanym”. ( wszystkie cytaty – z książki).
Pierwszy lot samolotem, pierwszy wyjazd za granicę, zdjęcia pstrykane NIE w ilościach hurtowych, skoro rolka filmu zawierała raptem..36 klatek! Z rozrzewnieniem czytam, jak jeden z uczestników przywiózł z wyprawy do Bułgarii…arbuz, by obdzielić tym nieznanym wówczas owocem całą klasę!
Maciąg pisze: „Bez Henryka Wakacje na dwóch kółkach nigdy by nie zaistniały, ale bez laureatów Henryk nie miałby z kim jeździć”, a ja po lekturze książki dodałabym jeszcze TRZECIEGO jej bohatera. To rodzice młodych uczestników konkursowych zmagań, którzy swym pociechom zaszczepili miłość do radiowej Trójki. Wielu uczestników i laureatów konkursu pochodzi z domów, gdzie „słuchanie Trójki było czymś naturalnym i już od małego słuchało się relacji Henryka Sytnera z kolejnych wyjazdów.” Nie dziwi więc, gdy czytamy, że jednym ze zwycięzców w 2006 roku został chłopak, którego tata wygrał 26 lat wcześniej! Inną laureatką została dziewczyna (2006 r.), której mama znalazła się w zwycięskiej trzynastce 22 lata przed nią ( rok 1980). Dwa lata po mamie w nagrodę z Henrykiem pojechali: kuzyn i kuzynka i tylko tacie się nie poszczęściło, bo choć startował, jego praca nie znalazła się w gronie nagrodzonych. Maciąg pisze: „Połowa laureatów to jedna wielka rodzina – dosłownie lub na poziomie koleżeńsko – przyjacielskim”, a dowodem tych słów – wcale nierzadkie małżeństwa byłych laureatów, których potomkowie – jak już napisałam – także startowali w konkursie i też zostawali jego laureatami.
Robert „Robb” Maciąg sumuje rok swej pracy słowami, że pisanie tej książki było fajną zabawą. Dla mnie – jej czytanie też. : )Dziękuję Autorowi za mrówczą pracę, dzięki której powstała książka ocalająca od zapomnienia Ważny Czas, Ważne Zdarzenia, a przede wszystkim - WAŻNEGO CZŁOWIEKA, któremu życzę, by spełniło się Jego kolejne marzenie o japońskich tym razem Wakacjach na dwóch kółkach i wieszczę, że do nieba Henryk Sytner pójdzie nie pieszo, lecz wjedzie z wigorem Mu właściwym na ukochanych dwóch kółkach!: )
Kończę, bo za chwilę 15.05 – pora zatem włączyć program III PR i wysłuchać codziennej audycji pana Henryka.
http://mumagstravellers.blogspot.com/ majka em, 2014-06-29
Działaj teraz!
Niedawno zarzekałem się (po lekturze którejś z książek Beaty Pawlikowskiej), że już nigdy nie przeczytam żadnego poradnika. Nic jednak nie poradzę na to, że lubię tego typu pozycje. Co prawda dziewięć na dziesięć mnie zawodzi, ale zawsze można znaleźć jakąś perełkę np. "Nawyk wytrwałości". Niestety "Działaj teraz" nie zaskoczyło mnie pozytywnie. Na pewno nie była to lektura bezwartościowa. Po przeczytaniu jednak kilku czy kilkunastu podobnych książek większość rad przyjmowałem ze znudzeniem, gdyż już je znałem. Cechą poradnika, według mnie, musi być mniejsza czy większa odkrywczość. Nie znoszę powtarzania tematów już świetnie opracowanych w innych publikacjach.
Zaciekawiły mnie dwie rzeczy. Pierwsza to podejście Zbigniewa Ryżaka do wyboru drogi życiowej. Autor zaleca nieskupianie się jedynie na sobie, ale także wzięcie pod uwagę to, co możemy zrobić dla społeczności poprzez naszą pracę. A druga to przywołanie metody św. Ignacego Loyoli przydatnej do walki nie tylko z grzechami i słabościami, ale także z nawykami niosącymi za sobą negatywne konsekwencje. Można ją także wykorzystywać do realizacji różnych postanowień (choćby nauka języka obcego czy codzienne ćwiczenia). Sposób wybitnego teologa jest genialny w swojej prostocie. Wystarczy kartka i długopis. Na środku zapisujemy numery kolejnych dni miesiąca. Po prawej stronie zaznaczamy jakimś znakiem (np. kółeczkiem) nasze zwycięstwa, po lewej np. krzyżykiem nasze upadki. Metoda ta może na pierwszy rzut oka wydaje się nieskuteczna, a nawet infantylna, ale zastanówmy się, co możemy zyskać. Po pierwsze pod koniec miesiąca zyskujemy czarno na białym rozliczenie z naszego postępowania. A po drugie taka lista działa na człowieka mobilizująco. Tak mi się spodobał ten sposób, że postanowiłem sięgnąć po całość "Ćwiczeń duchowych" Ignacego Loyoli.
Te dwie kwestie szczególnie zapadły mi w pamięć po skończonej lekturze "Działaj teraz". Co do reszty to trudno mi ocenić, ponieważ przeczytałem już trochę książek, artykułów i wpisów blogowych na tematy poruszane w "Działaj teraz". Gdyby publikacja Zbigniewa Ryżaka była pierwszą dotyczącą samorozwoju, na którą się natknąłem na pewno patrzyłbym na nią inaczej. Niestety tak nie jest, więc przy części rozdziałów nudziłem się.
Na pewno trzeba docenić styl i język, którym posługuje się autor. Wszystko zostało wytłumaczone w jasny sposób dla czytelnika, który kompletnie nie orientuje się w literaturze motywacyjnej. Cieszą mnie również dość krótkie rozdziały, podzielone dodatkowo na mniejsze części. Dzięki temu nie tylko łatwiej jest odnaleźć dany fragment, ale i mózg lepiej przyswaja informacje przekazywane na kartach książki. Kolejny atut to przekrojowe potraktowanie tematu skutecznego działania i realizacji postawionych celów. Autor odniósł się do wielu problemów, które może spotkać czytelnik zabierając się za wcielenie w życie swoich planów. Oczywiście możemy spotkać niestandardowe przeszkody, ale z większością przypadków powinniśmy sobie poradzić zaglądając od czasu do czasu do "Działaj teraz".
Niezbyt często, ale czasami zmieniam zdanie o przeczytanych książkach (niedawno duży zwrot dokonał się w odniesieniu do pozycji Beaty Pawlikowskiej). Na pewno będę więc wracać do publikacji Zbigniewa Ryżaka. Wierzę, że niejeden raz mi pomoże. Napisałem w pierwszym akapicie, że "Działaj teraz" nie zaskoczyło mnie pozytywnie. Nie miałem na myśli tego, że jest to bezwartościowa lektura. Spodziewałem się dość dobrej książki i "Działaj teraz" taką się okazało. Ale nie jest to szczyt literatury motywacyjnej. Na kolejną perełkę (pierwszą jest "Nawyk wytrwałości") muszę jeszcze poczekać.
Zaciekawiły mnie dwie rzeczy. Pierwsza to podejście Zbigniewa Ryżaka do wyboru drogi życiowej. Autor zaleca nieskupianie się jedynie na sobie, ale także wzięcie pod uwagę to, co możemy zrobić dla społeczności poprzez naszą pracę. A druga to przywołanie metody św. Ignacego Loyoli przydatnej do walki nie tylko z grzechami i słabościami, ale także z nawykami niosącymi za sobą negatywne konsekwencje. Można ją także wykorzystywać do realizacji różnych postanowień (choćby nauka języka obcego czy codzienne ćwiczenia). Sposób wybitnego teologa jest genialny w swojej prostocie. Wystarczy kartka i długopis. Na środku zapisujemy numery kolejnych dni miesiąca. Po prawej stronie zaznaczamy jakimś znakiem (np. kółeczkiem) nasze zwycięstwa, po lewej np. krzyżykiem nasze upadki. Metoda ta może na pierwszy rzut oka wydaje się nieskuteczna, a nawet infantylna, ale zastanówmy się, co możemy zyskać. Po pierwsze pod koniec miesiąca zyskujemy czarno na białym rozliczenie z naszego postępowania. A po drugie taka lista działa na człowieka mobilizująco. Tak mi się spodobał ten sposób, że postanowiłem sięgnąć po całość "Ćwiczeń duchowych" Ignacego Loyoli.
Te dwie kwestie szczególnie zapadły mi w pamięć po skończonej lekturze "Działaj teraz". Co do reszty to trudno mi ocenić, ponieważ przeczytałem już trochę książek, artykułów i wpisów blogowych na tematy poruszane w "Działaj teraz". Gdyby publikacja Zbigniewa Ryżaka była pierwszą dotyczącą samorozwoju, na którą się natknąłem na pewno patrzyłbym na nią inaczej. Niestety tak nie jest, więc przy części rozdziałów nudziłem się.
Na pewno trzeba docenić styl i język, którym posługuje się autor. Wszystko zostało wytłumaczone w jasny sposób dla czytelnika, który kompletnie nie orientuje się w literaturze motywacyjnej. Cieszą mnie również dość krótkie rozdziały, podzielone dodatkowo na mniejsze części. Dzięki temu nie tylko łatwiej jest odnaleźć dany fragment, ale i mózg lepiej przyswaja informacje przekazywane na kartach książki. Kolejny atut to przekrojowe potraktowanie tematu skutecznego działania i realizacji postawionych celów. Autor odniósł się do wielu problemów, które może spotkać czytelnik zabierając się za wcielenie w życie swoich planów. Oczywiście możemy spotkać niestandardowe przeszkody, ale z większością przypadków powinniśmy sobie poradzić zaglądając od czasu do czasu do "Działaj teraz".
Niezbyt często, ale czasami zmieniam zdanie o przeczytanych książkach (niedawno duży zwrot dokonał się w odniesieniu do pozycji Beaty Pawlikowskiej). Na pewno będę więc wracać do publikacji Zbigniewa Ryżaka. Wierzę, że niejeden raz mi pomoże. Napisałem w pierwszym akapicie, że "Działaj teraz" nie zaskoczyło mnie pozytywnie. Nie miałem na myśli tego, że jest to bezwartościowa lektura. Spodziewałem się dość dobrej książki i "Działaj teraz" taką się okazało. Ale nie jest to szczyt literatury motywacyjnej. Na kolejną perełkę (pierwszą jest "Nawyk wytrwałości") muszę jeszcze poczekać.
librimagistri.blogspot.com 2014-08-04
Siedem dróg do relaksacji. Naucz się, jak pokonać stres
Jest to niepozorna książeczka, ma stosunkowo niewielkie rozmiary. Format A5 bądź zbliżony do niego, do tego niecałe 130 stron tekstu. Co razem właśnie powoduje poczucie swoistej niepozorności i pewnej lekkości.
Zastosowana czcionka jest przyjemna dla oka (nie męczy tak szybko wzroku) i wygodnie się ją czyta. Tekst jest ze sobą spójny.
Sama okładka nie razi ani swą kolorystyką ani tym co zostało tam zaprezentowane. Przeważają tu różne odcienie zieleni i żółci. Ciekawy projekt pasujący do tematyki książki. Aż samemu by się chciało gdzieś położyć na łonie natury w ładną pogodę i zrelaksować się :)
O samym autorze nie dowiemy się z tej pozycji zbyt dużo, no ale nie on tu jest najważniejszy. Z drugiej strony małą reklamę pewnej strony już tu odnajdziemy. No ale ona tu też nie jest najważniejszy elementem publikacji. Przejdźmy więc do tego co tu ważne czyli samej treści. Nie ma tu tylko teorii, co ważne prezentowane są różne przykładowe ćwiczenia do każdej z wspomnianych metod jak również odnajdziemy tu przykładowy test sprawdzający jak czytelnik radzi sobie ze stresem.
Wspomniane są tu takie techniki relaksacyjne jak: oddychanie, progresywna relaksacja Jacobsona, wizualizacja, NLP (a właściwie wykorzystanie go ku celom relaksacyjnym), medytacja, autohipnoza (a właściwie jak w NLP, wykorzystanie jej do relaksacji), trening autogenny Schultza. Wspomniano więc kilka różnych technik, z których można wybrać tę, która najbardziej będzie czytelnikowi pasować. Można zarzucić, że są one tylko wspomniane, zbyt krótko opisane, ale wówczas gdy każdej z 7 dróg poświęcono by więcej miejsca nie byłoby już „niepozornej książeczki” ponadto większe byłyby już trudności np. z noszeniem jej ze sobą. Ma to więc swoje plusy i minusy.
Reasumując „7dróg do relaksacji” może nie wyczerpuje tematu nawet tych wspomnianych dróg, ale może być pierwszym krokiem do poszukiwań tego co najlepiej na nas działa. Ważne jest też, że nie mamy tu do czynienia z suchą teorią lecz również z przykładowymi ćwiczeniami do danej techniki. Mnie osobiście przyjemnie się tę książkę czytało, udało mi się poznać m.in. kilka podstawowych informacji o autohipnozie więc czas na czytanie nie był stracony. W skali od 0 do 5 oceniam tę książkę na 4 za jej prostotę, konkret. Piątki nie stawiam bo czegoś wybitnego tu nie było, ale chwilami nawet było ciekawie.
Zastosowana czcionka jest przyjemna dla oka (nie męczy tak szybko wzroku) i wygodnie się ją czyta. Tekst jest ze sobą spójny.
Sama okładka nie razi ani swą kolorystyką ani tym co zostało tam zaprezentowane. Przeważają tu różne odcienie zieleni i żółci. Ciekawy projekt pasujący do tematyki książki. Aż samemu by się chciało gdzieś położyć na łonie natury w ładną pogodę i zrelaksować się :)
O samym autorze nie dowiemy się z tej pozycji zbyt dużo, no ale nie on tu jest najważniejszy. Z drugiej strony małą reklamę pewnej strony już tu odnajdziemy. No ale ona tu też nie jest najważniejszy elementem publikacji. Przejdźmy więc do tego co tu ważne czyli samej treści. Nie ma tu tylko teorii, co ważne prezentowane są różne przykładowe ćwiczenia do każdej z wspomnianych metod jak również odnajdziemy tu przykładowy test sprawdzający jak czytelnik radzi sobie ze stresem.
Wspomniane są tu takie techniki relaksacyjne jak: oddychanie, progresywna relaksacja Jacobsona, wizualizacja, NLP (a właściwie wykorzystanie go ku celom relaksacyjnym), medytacja, autohipnoza (a właściwie jak w NLP, wykorzystanie jej do relaksacji), trening autogenny Schultza. Wspomniano więc kilka różnych technik, z których można wybrać tę, która najbardziej będzie czytelnikowi pasować. Można zarzucić, że są one tylko wspomniane, zbyt krótko opisane, ale wówczas gdy każdej z 7 dróg poświęcono by więcej miejsca nie byłoby już „niepozornej książeczki” ponadto większe byłyby już trudności np. z noszeniem jej ze sobą. Ma to więc swoje plusy i minusy.
Reasumując „7dróg do relaksacji” może nie wyczerpuje tematu nawet tych wspomnianych dróg, ale może być pierwszym krokiem do poszukiwań tego co najlepiej na nas działa. Ważne jest też, że nie mamy tu do czynienia z suchą teorią lecz również z przykładowymi ćwiczeniami do danej techniki. Mnie osobiście przyjemnie się tę książkę czytało, udało mi się poznać m.in. kilka podstawowych informacji o autohipnozie więc czas na czytanie nie był stracony. W skali od 0 do 5 oceniam tę książkę na 4 za jej prostotę, konkret. Piątki nie stawiam bo czegoś wybitnego tu nie było, ale chwilami nawet było ciekawie.
ezoforum.pl Airi