×
Dodano do koszyka:
Pozycja znajduje się w koszyku, zwiększono ilość tej pozycji:
Zakupiłeś już tę pozycję:
Książkę możesz pobrać z biblioteki w panelu użytkownika
Pozycja znajduje się w koszyku
Przejdź do koszyka

Zawartość koszyka

ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Driven. Namiętność silniejsza niż ból

Czy dwa żywioły mogłyby szaleć na tym samym skrawku powierzchni? Czy kiedy przyszłoby się im połączyć w jedno wzmocniłyby się, a może stłumiły siebie nawzajem? Miłość często wymaga ryzyka i poświęcenia. Można wygrać wszystko, albo wszystko stracić. Jak zatem poradzą sobie bohaterowie ognistej trylogii K. Bromberg – „Driven”? Czy odnajdując źródło namiętności będą w stanie odszukać także nić porozumienia? Zapraszam do zapoznania się z recenzją pierwszego tomu, debiutu, ale i zarazem bestsellera, który zachwycił czytelniczki na całym świecie, także w Polsce. Czy książka porwała i mnie?
 
Atrakcyjna, ambitna i bez dwóch zdań zaangażowana w swoje obowiązki Rylee Thomas jest dwudziestosześcioletnią kobietą pracującą w Domu, w miejscu, w którym próbuje stworzyć namiastkę rodziny dzieciom skrzywdzonym przez los. Kierując się żelaznymi zasadami i lubiąc kontrolę, podczas honorowej aukcji mającej na celu zebranie jak największej ilości pieniędzy, zostaje wylicytowana przez pewnego mężczyznę, z którym nieco wcześniej miała okazję się już zapoznać. I chociaż on zdążył uaktywnić w niej drzemiące dotąd pokłady kobiecych pragnień, Rylee za żadne skarby nie chce zgodzić się na to, by pójść z nim na randkę. Dlaczego? Z pewnością ma swoje powody…
 
Colton Donovan to pojawiający się od czasu do czasu na łamach tabloidów kierowca wyścigowy, syn słynnego reżysera i łamacz damskich serc. To jednak także przyzwyczajony do przelotnych przygód, mający wygórowane ego i zawsze dostający to, czego chce kobieciarz, który nie musi się prosić o to, by dziewczyny wskakiwały mu do łóżka. I nagle na jego drodze staje ktoś, kto uświadamia mu, że nie wszystko da się kupić. Ktoś, kto pokaże, że oprócz cielesnych doznań może istnieć coś więcej.
 
Chociaż ani on, ani ona nie myślą poważnie o tym, że z przypadkowo porzuconego ziarna, pośród burz i wiatrów może rozkwitnąć cudowny kwiat, wkrótce się przekonają, że los bywa przewrotny.
 
Oboje zranieni przez przeszłość, twardo stąpający po ziemi, mający własne plany i własny sposób na życie spotykają się na skrzyżowaniu dróg, wolno i ociężale stawiając wspólne kroki do przodu. Uciekając, stając, cofając się i próbując dogonić siebie nawzajem są przekonani, że przyszłość nie jest im pisana. Są, a jednak z czasem zaczynają w to wątpić.
 
Jako że przystojny i zamożny Colton oraz dobra, udzielająca się Rylee mogą przywoływać na myśl porównania ze słynnym pierwowzorem Fifty Shades of Grey, a porównania okazują się często całkiem dobrą podpowiedzią, potwierdzam, że można się tutaj takowych doszukać. Jednakże, powierzchownie ocierając się o tę historię nie warto z niej zrezygnować, bo podczas zgłębiania treści wyraźnie rzucają się w oczy naprawdę liczne różnice. Otóż główna bohaterka i zarazem narratorka, nie jest wystraszoną, przygryzającą wargę szarą myszką. Potrafi kusić, odmówić i wodzić za nos. Chociaż wewnątrz czuje zupełnie coś innego, potrafi założyć maskę sprytnie kamuflując emocje. Bywa jednak i tak, że maska spada. Wtedy zaczyna dziać się ciekawie. „Driven” to bez wątpienia pikantna trylogia erotyczna, która jednak oferuje coś więcej niż strony zapisane niewiele różniącymi się scenami seksu. Namiętność cały czas wisi w powietrzu, ale nie ma jej przesytu. Przecież intymność niejedno ma imię, a związek, taki realny, opiera się nie tylko na fizycznym zbliżeniu.
 
Przyznam, że sam początek dał mi nieco mylne wyobrażenie na temat dalszej treści, przez co poczułam chwilowy, nieprzyjemny uścisk w żołądku obawiając się, że to jedna z tych oklepanych, jednotorowych historyjek. A jednak autorka szybko rozwiała moje wątpliwości stawiając bohaterów do pionu i wyposażając ich w asy skrywane w rękawach.
 
„Driven. Namiętność silniejsza niż ból” to nie jest ambitna, refleksyjna lektura, ale przecież nie taka okazuje się rola tegoż gatunku. Jako erotyk sprawdza się zaś w stu procentach darząc czytelnika wypiekami na twarzy, ale i akcją wykraczająca poza łóżko, biurko czy blat. Są przekonujący bohaterowie i co istotne, prosty, ale nie trywialny język. Całość czyta się więc z zaangażowaniem bez obaw o narastającą z jakiegoś powodu irytację.
 
Apetyczna, pikantna, poniekąd i nosząca ślady tajemnicy pierwsza część serii „Driven” rozbudziła moją ciekawość i chęci do sięgnięcia po kontynuację. Dobrze, że mam ją pod ręką, bo z pewnością długo nie wytrzymam i zanurzę się w dalszym ciągu losów łobuzowatego, enigmatycznego, wartego grzechu Coltona oraz niezależnej dotąd Rylee. Jeżeli lubicie pełne namiętności historie, ale szukacie przy tym czegoś więcej, niż opisowej kamasutry zwanej powieścią, „Driven. Namiętność silniejsza niż ból” to dobry wybór. Mam nadzieję, że kolejne tomy nie odbiorą mi tego pozytywnego zdania.
http://ktoczytaksiazki-zyjepodwojnie.blogspot.com/ werka777; 2016-06-02

Stinger. Żądło namiętności

Kilka zdań o autorze
Mia Sheridan to autorka wielu bestsellerów New York Timesa czy USA Today. Uwielbia snuć opowieści o prawdziwej miłości i o ludziach, którzy są sobie przeznaczeni. Mieszka z mężem w Cincinnati w stanie Ohio.
 
Bohaterowie
Nie spodziewałam się niczego wyjątkowego od bohaterów. Opis książki raczej mówi, że nie będą oni zbyt dobrze wykreowani. Nawet nie wiecie więc, jak bardzo mnie zaskoczono! Czytałam już wiele powieści w podobnym stylu i w Żądle namiętności moim zdaniem występują jedni z najlepszych postaci z tego gatunku. Nie byli tylko papierowi, jak się spodziewałam, że będzie, a realni, żywi, z własnymi problemami, obawami, marzeniami. Do tego wszyscy nie są zrobieni na jedno kopyto. Carson i Grace bardzo się od siebie różnią. Mia Sheridan dobrze nakreśliła maski, jakie nakładają, a jeszcze lepiej to, co się pod tymi maskami chowa.  
 
Fabuła
W tym punkcie również bardzo mnie zaskoczono! Oczekiwałam typowego erotyku, z dużą ilością scen erotycznych i nic ponadto. Początek książki może faktycznie o tym świadczyć – co znaczy również, że wszystko zaczęło się przewidywalnie, jednak później nieco się to zmienia. Żądło namiętnościzostało właściwie podzielone na trzy części (+ epilog). Są bardzo ciekawie zatytułowane i mają związek z pewną… notatką na początku powieści. Ten element bardzo przypadł mi do gustu. Pierwsza część książki jest więc dość przewidywalna i kręci się wokół seksu, druga natomiast zajmuje się przemianą dwójki głównych bohaterów, a trzecia jest najbardziej tajemnicza i chyba najbardziej emocjonująca. Podobały mi się funkcje każdej z tych części, Mia Sheridan bardzo zgrabnie je ze sobą połączyła.
 
Kilka słów na koniec
Również styl Mii Sheridan mile mnie zaskoczył. Był lekki, przyjemny; autorka z wyczuciem opisywała wszystkie zbliżenia bohaterów. Nie wiem, co mnie najbardziej urzekło w tej powieści – czy ukazana wspaniała metamorfoza bohaterów oraz przesłanie, że zawsze można zmienić swoje życie, czy późniejszy poruszany problem. Nie chcę zdradzać, o co dokładnie chodzi, bo ja odkrywałam krok po kroku tę tajemnicę :D Nie potrafię się tylko ustosunkować do jednego – do uczucia łączącego głównych bohaterów. Logika mi mówi, że wszystko działo się za szybko, ale jednocześnie zostało tak realistycznie opisane, że nie wiem, co myśleć. Cóż, widocznie muszę przyjąć do wiadomości fakt, że życie jest przedziwne
Stinger. Żądło namiętności pozytywnie mnie zaskoczył. Nie był tylko zwykłym erotykiem (choć nie przeczę że tychże scen było sporo), ale miał w sobie również coś więcej.
http://strefa-czytania-obowiazuje-wszedzie.blogspot.com/ Meredith; 2016-05-30

Fotografia kulinarna dla blogerów

Moja przyjaźń z aparatem fotograficznym zaczęła się kilka lat temu. Od tego czasu jakiś Nikon zawsze towarzyszył nam w podróżach i tułaczce po świecie. I nie miało znaczenia, że mój "podręczny" bagaż znacznie przekraczał limity wagowe wszelkich linii lotniczych, choć zawierał jedynie sprzęt fotograficzny. Aparat stał się moim przyjacielem i nieodłącznym towarzyszem doli i niedoli.
Podczas pobytu w Arabii Saudyjskiej zaczęliśmy prowadzić blogi - jeden dotyczący codziennego życia Polaków w krajach  Zatoki Perskiej ("W pustyni bez puszczy czyli Arabia Saudyjska i Oman oczami Polaka"), drugi - zatytułowany "Kulinaria - potrawy z różnych stron świata", aby mieć zawsze "pod ręką" nasze ulubione przepisy.
I wtedy pojawił się problem - oboje dobrze radzimy sobie w fotografii reporterskiej, ale zdjęcia jedzenia to już nieco inny rodzaj fotografii.
Moje początki fotografii kulinarnej były.....
Nie, nie były trudne. Były najzwyczajniej w świecie nieudane. Kiedy dziś patrzę na swoje pierwsze zdjęcia potraw, często zastanawiam się, jak mogłam takie "coś" opublikować. Z czasem było coraz lepiej, ale zawsze czegoś tym zdjęciom brakowało.
Nadal się jednak uczę i w tym wypadku wydana nakładem Wydawnictwa Helion "Fotografia kulinarna dla blogerów" autorstwa Matta Armendariza stanowi dla mnie nieocenioną pomoc.
Napisany prostym,  zrozumiałym nawet dla laika językiem, poradnik jak fotografować jedzenie, pozwolił mi uniknąć wielu błędów (taką mam przynajmniej nadzieję) i poprawił mój warsztat fotografa. Nauczyłam się też, jak domowym sposobem, niezależnie od kraju zamieszkania i przy niewielkim nakładzie finansowym stworzyć interesujące rekwizyty do zdjęć czy modyfikatory światła, choćby wykorzystując do tego m.in. latarkę i piłeczkę pingpongową. Dowiedziałam się także  jak za pomocą folii rozproszyć światło lub doświetlić zdjęcie i wreszcie (co było dla mnie bardzo ważne) - w jaki sposób kadrować zdjęcia potraw.
Przykład ? 
Proszę bardzo - ponieważ nie mam drewnianego stołu z desek, więc w jednym ze sklepów ogólnobudowlanych kupiłam za 5 złotych.....  podest tarasowy, który na moich zdjęciach pełni rolę stołu.

Odnośnie sprzętu fotograficznego - w pełni zgadzam się też z tezą  Matta Armendariza
"korzystaj z tego co masz" Te słowa to poniekąd parafraza znanego chyba każdemu fotografowi zdania Chase Jarvisa  "The best camera is the one that’s with you", które stanowi zarazem  motto. naszej strony internetowej 
Z ciekawości zrobiłam zdjęcie tej samej potrawy korzystając z trzech różnych aparatów (dwie lustrzanki i kompakt) oraz telefonu komórkowego. Po drobnych poprawkach zdjęcia z aparatów fotograficznych nie różniły się od siebie zbyt mocno. Najgorzej wypadło zdjęcie z telefonu, ale choć nie nadaje się raczej do druku to na potrzeby bloga mogłabym je wykorzystać.
Bardzo dużą zaletę poradnika "Fotografia kulinarna dla blogerów" stanowią opatrzone komentarzami Matta Armendariza zdjęcia i grafiki, na podstawie których autor w przystępny sposób wyjaśnia m.in. jak wielką rolę w fotografii kulinarnej odgrywają aranżacja, kadr i światło oraz jak powinien być ustawiony aparat względem jego głównego źródła. Jednym słowem, co zrobić, aby światło stało się Twoim przyjacielem.
Tym co jest moim zdaniem niezmiernie ważne dla nas blogerów kulinarnych, to fakt, że wszystkie fotografowane potrawy można ze smakiem skonsumować :)
Mimo, iż pierwsze przygody z fotografią mam już dawno za sobą, a na naszym koncie pojawiły się też drobne sukcesy (nasze zdjęcie znalazło się m.in. na okładce wydanej niedawno książki) to "Fotografia kulinarna dla blogerów" okazała się dla mnie nieocenioną pomocą w przygotowywaniu zdjęć na potrzeby bloga i naszej strony internetowej. 
Zresztą zobaczcie sami :)
niestatystycznypolak.blogspot.com Saudyjski Wielbłąd; 2016-05-19

Sny Morfeusza

Życie to jedna wielka niewiadoma.

  Cassandra Givens jest młodą, zdolną i atrakcyjną architekt. Niestety nie ma szczęścia w życiu, ani tym bardziej w miłości. Jej przelotne romanse za każdym razem kończą się wielkim rozczarowaniem. Dziewczyna żywi jednak nadzieję, że przeprowadzka do Miami przełamie złą passę. Pozytywnie nastrojona pojawia się w Art Desing&Beauty, jednej z najlepszych firm zajmujących się dekorowaniem i projektowaniem wnętrz, aby zdobyć pracę marzeń. Ale nie wszystko idzie zgodnie z planem, albowiem okazuje się, że Adam McKey - przyszły szef jestmężczyzną z jej erotycznych snów. W jakim kierunku rozwinie się ta znajomość? Będzie romantyczny happy end czy może ogromne… kłopoty?

  K.N. Haner – pseudonim polskiej autorki, która w 2015 roku debiutowała powieścią ,,Na szczycie’’. Powieść ta cieszy się uznaniem wśród fanek literatury kobiecej, a jeszcze w tym roku ma się ukazać druga część serii: Miłość w rytmie rocka. Prywatnie K.N. Haner jest osobą bardzo rodzinną, wesołą i otwartą. Uwielbia pisać, czytać i gotować. Kocha polskie morze i Mazury. Marzy jej się nurkowanie na rafie koralowej u wybrzeży Australii.

  Debiut autorki wywarł na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie. Dlatego z nieukrywaną radością i równie wielkimi oczekiwaniami zabrałam się za lekturę ,,Snów Morfeusza''. I muszę przyznać, że kolejny raz nie zawiodłam się. To, czego tutaj doświadczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Prawdziwy rollercoaster, niekontrolowana jazda bez trzymanki. 

  Fabuła z pozoru wydaje się mało odkrywcza. W rzeczywistości kryje w sobie wyjątkową mieszankę dramatu, sensacji i wyuzdanej pikanterii. Poznajemy zamożnego, władczego biznesmena oraz zadziorną i pyskatą projektantkę wnętrz. Co wyjdzie ze starcia dwóch osób o tak silnych charakterach? Będzie gorąco jak w... PIEKLE. Autorka popisała się nieograniczoną wyobraźnią, ale też nie lada odwagą, tworząc niezwykle śmiałą powieść erotyczną, która z powodzeniem może konkurować z wieloma zagranicznymi pozycjami tego gatunku. Chapeau bas!

  Niektóre kobiety są niczym ćmy zgubnie lecące do ognia. Bez względu na wszystko i wbrew zdrowemu rozsądkowi zakochują się w niewłaściwych mężczyznach. A potem wplątują się w serię różnych dramatów często okupionych łzami i rozczarowaniem. W takim położeniu znalazła się Cassandra, która z wielu powodów powinna unikać Adama. Niestety serce nie sługa.
 
,, — To wszystko jest bardziej skomplikowane, niż możesz sobie wyobrazić. Nie możemy się spotykać oficjalnie, nie możemy nawet publicznie trzymać się za rękę czy dotykać. Nikt nie może wiedzieć, że jesteśmy razem, rozumiesz? Nikt! — wyznaje cały w emocjach. Drży, a w jego oczach znowu widzę żal i smutek. 
— Ale dlaczego? — pytam bez tchu. — Bo jeśli ktokolwiek się o nas dowie, o tym, co nas łączy… — Adam zamyka oczy i bierze głęboki wdech. — To co wtedy? — To źle się to skończy. Źle dla ciebie, dla mnie i dla wielu innych osób, Cassandro.''

   Zasady gry, w jaką Adam wciąga Cassandrę są bardzo proste, ale jednocześnie niebezpieczne w skutkach. Nie przypuszczałam, że McKey skrywa w sobie tak mroczne i przerażające tajemnice. Włos się jeży na głowie. 

  Warto wspomnieć o kreacji głównych bohaterów. Świetnie scharakteryzowani, pełnokrwiści - jak każdy z nas mają swoje wady i słabości, lepsze czy gorsze dni.  Nie zmienia to jednak faktu, że momentami irytowali swoim postępowaniem. Można ich porównać do małych dzieci, które w atmosferze wzajemnych oskarżeń, robią sobie na złość. K.N.Haner stworzyła unikalny obraz destrukcyjnej miłości wypełnionej dziką żądzą, złudną nadzieją, bólem, cierpieniem i strachem. Niezwykle wiarygodnie i przekonująco ukazała wewnętrzne rozdarcie i ekspresję emocjonalną. Czułam wszystko: namiętność i jej zatracenie, szaleństwo i rozpacz, radość i szczęście, poczucie straty i nadzieję na wspólne jutro. Niesamowite doznania. 

  Powieść napisana jest prostym, acz plastycznym językiem, z przewagą dialogów nad opisami. Dla jednych będzie to zaletą dla innych wadą. Osobiście jestem zadowolona, ponieważ w tego rodzaju literaturze wolę konkretny przekaz, bez zbędnego ''lania wody''. Dodatkowym plusem jest dynamiczna i nieprzewidywalna akcja. Tyle dzieje, że czasami trudno zebrać myśli. Ciekawy jest również szokujący epilog przedstawiony z perspektywy Morfeusza. Aż strach pomyśleć, co się będzie działo w kolejnym tomie. 

  Jak przystało na erotyk, nie brak scen seksu, które mocno pobudzają wyobraźnię i rozpalają zmysły do czerwoności. Dlatego z całą pewnością jest to lektura przeznaczona tylko dla pełnoletnich czytelników. Oczywiście znajdziemy także kilka ciekawych wątków pobocznych, między innymi problemy osobiste i rodzinne Cassandry oraz trudne zmagania jej przyjaciela z ciężką chorobą. Dzięki temu historia nabiera nietypowego charakteru i kolorytu. 

Podsumowując:
   Intensywna, zaskakująca i bezpruderyjna powieść z pieprzykiem. Z każdą kolejną przeczytaną stroną coraz mocniej wciąga w niebezpieczny świat mrocznych tajemnic, dzikich żądz i wstydliwych sekretów, aby pokazać nam zupełnie inny wymiar miłości. ISTNA PETARDA
Literaci świat Cyrysi cyrysia; 2016-06-06

Pies wojny. Jak oficer SAS stał się pionkiem w afrykańskiej wojnie o ropę

Znacie ten cytat?
 
„Wśród krwawych czynów wszelka skona litość
I duch Cezara, na zemstę łakomy,
Wróci gorący z samego dna piekła,
Monarszym głosem zagrzmi po tej ziemi,
Wszystkie psy wojny puszczając ze smyczy:
Wojna bez końca i bez miłosierdzia!
Aż zapach śmierci ogarnie powietrze
Z trupów, o pogrzeb daremno żebrzących!”

Tak, to „Juliusz Cezar" Wiliama Shakespeare”a.
Motto powieści “Psy wojny” Fredericka Forsytha i…”Psa wojny” Simona Manna.
Podobieństwa nie ograniczają się jedynie do zamiłowania obydwu tych brytyjskich gentlemanów do twórczości Wiliama Shakespeare”a oraz do tytułów ich publikacji:-D
Obie te książki opowiadają o dwóch różnych akcjach najemników (w języku politycznie poprawnym - prywatnych kontraktorów) w….. tym samym kraju. 
Frederick Forsyth pisał o Republice Zangaro, która jest państwem fikcyjnym, ale opowiadał prawdziwą historię zamachu stanu w Gwinei Równikowej.
Takiego samego zadania podjął się kilkadziesiąt lat później brytyjski oficer i gentleman Simon Mann. 
Jednak tu zaczynają się pojawiać zasadnicze różnice.
Frederick Forsyth jest jedynie podejrzewany o wspieranie i finansowanie tego zamachu stanu.
Simon Mann nie jest podejrzany – był organizatorem próby obalenia prezydenta Gwinei Równikowej od strony militarnej oraz (co również Mu udowodniono) osobą współfinansującą ową próbę zmiany władzy.
Autor „Psa wojny” jest postacią nietuzinkową. Potomek długiej linii brytyjskich wojowników zarówno do strony ojca jak i matki. Ojciec walczył na frontach II Wojny Światowej, dziadowie brali udział w I Wojnie Światowej, a dziadek od strony matki miał stopień brygadiera.
Simon Mann również kontynuował rodzinne tradycje służąc w Gwardii Szkockiej, a później w elitarnych oddziałach SAS m.in. w Iraku.
Po odejściu do cywila podjął pracę w firmie wydobywającą ropę naftową w Angoli.
Jednak życie nie pozwoliło Mu prowadzić spokojnego i dostatniego życia naftowego magnata.                
Pomimo przeprowadzonych w Angoli legalnych, uczciwych i w pełni demokratycznych wyborów powszechnych, przebiegających pod nadzorem ONZ, przegrani nie uznali ich wyników.
A że byli to ludzie wywodzący się ze wspieranej przez długie lata przez CIA UNITA (The National Union for the Total Independence of Angola), którzy posłuchali swoich mentorów o nie ujawnianiu całego potencjału militarnego..…  rozpoczęła się w Angoli kolejna wojna domowa.
Wojna, której demokratycznie wybrany rząd wywodzący się z…  komunistycznej partyzantki MPLA (The People's Movement for the Liberation of Angola) nie mógł wygrać, bo zastosował się do zaleceń ONZ i rozbroił swoje oddziały mając utworzyć wspólną armię z byłych partyzantów obu zwaśnionych stron.
UNITA ukryła 3000 najlepiej wyszkolonych i wyposażonych bojowników przed niezbyt bystrym wzrokiem kontrolerów ONZ i zagroziła szybom naftowym.
Z dnia na dzień Simon Mann został bezrobotnym, bo koncesje na wydobycie ropy pochodziły od rządu, który miał szanse na przetrwanie, takie same jak bałwan w piekle.
Dlaczego? Ano dlatego, że Angolczycy nie mieli wystarczającej ilości pieniędzy na wypłacenie odpraw byłym partyzantom, którzy w takiej sytuacji nie chcieli nawet słyszeć o ponownym wstąpieniu w szeregi czegokolwiek, co nosi logo MPLA.
W tej sytuacji strona rządowa była w stanie wystawić ok. 1000…  kiepsko uzbrojonych i zupełnie zielonych nastolatków.
Bezrobocie w wyniku przewrotu wojskowego? Tego Simon znieść nie mógł i zadał rządowi angolskiemu proste pytanie: „co zrobicie, jak wygram dla Was tę wojnę?
Obietnice były dość sute, więc Simon wykorzystał swoją wiedzę i kontakty.
Mann nie podał w książce zbyt wielu szczegółów w jaki sposób i dlaczego stał się wcześniej cichym udziałowcem południowoafrykańskiej firmy zatrudniającej byłych żołnierzy najlepszych formacji z RPA i Rodezji, ale skoro nie napisał, to dociekać nie będziemy, bo i po co ? :-D
Udało mu się wygrać tę batalię, jednak ilość wielce intrygujących, pozakulisowych działań na pewno zaskoczy Was niezmiernie.
Otóż jedna z pobocznych historyjek przedstawia się następująco: do zakończenia walk Simon potrzebuje jednego gadżetu – bomb paliwowo – powietrznych produkcji ZSRR (spółki w upadłości) bo to już rok 1993. Próbuje je kupić w miarę legalnie, bo na zlecenie rządu Angoli, który był przecież w zupełnie nieodległej przeszłości protegowanym KGB i GRU.
Problem jest jeden – Angola ma ogromne długi wobec Rosjan i ci nie są specjalnie chętni do pomocy po raz kolejny. Mann próbuje zdobyć owe bomby, jednak ktoś stara się mu to za wszelką cenę uniemożliwić. Kto? Oficjalnie – rosyjska mafia. Nieoficjalnie – CIA, która opłaca mafiosów.
Do transakcji dochodzi dopiero wtedy, kiedy Simon użyje swojej sekretnej broni – zaprzyjaźnionego Generała Armii Czerwonej, którego niepomiernie wkurza mieszanie się Amerykanów w rosyjskie interesy i to w dodatku w samej Moskwie.
Kolejnym krajem, gdzie Mann zmuszony jest użyć swoich niezwykłych talentów jest Sierra Leone.
Tym razem chodzi o koncesje na wydobycie złota i diamentów.
Tu także legalny rząd ma problemy z ze zbrojną opozycją, więc Simon po raz kolejny zbiera „orkiestrę”.
Wszystkie trzy operacje wojskowe – dwie udane, w celu obrony legalnych władz i jedna nieudana, która doprowadziła do uwięzienia Simona Manna w miejscu o straszliwej sławie – więzieniu o zaostrzonym rygorze - Chikurubi w byłej Rodezji są opisane wręcz fenomenalnie.
Ilość powiązań międzynarodowych, oficjalnych rządowych agencji (w tym oczywiście wywiadów połowy świata), agend ONZ i osób nazywanych w książce „chłopcami od baryłki” ukaże Wam jak świat w którym żyjemy wygląda od kuchni.
Świat, który wydawać by się mogło opiera się na jakiś jasnych, uczciwych relacjach, bo przecież dba o to „najlepsza demokracja świata” , bo najważniejsze jest życie ludzkie, humanitaryzm i inne bzdurne „-izmy” tak uwielbiane przez pięknoduchów.
Owszem, Simon Mann zaznaczył, że pewne fakty, nazwiska czy miejsca są zmienione w Jego opowieści ze względów prawnych.
Jednak „Psy wojny" Forsytha w konfrontacji z „Psem wojny" Manna to historyjka „ku pokrzepieniu serc” dla naiwnych.
niestatystycznypolak.blogspot.com Saudyjski Wielbłąd; 2016-05-31